Przed wyjazdem do Berlina przez pewien okres pracowałem w Anglii. Niestety w tej pracy nie widziałem zbytnio jakichś perspektyw na przyszłość, ale zawsze dało się coś zarobić. Wróciłem do Polski, a tu nie wiele się zmieniło. Jest jak jest, każdy widzi. Osobiście uważam, że ludzie wracający z zachodu dzielą się na dwie grupy – tych, którzy nie bardzo mają możliwość wrócić na zachód i żałują powrotu do kraju oraz tych, co jeszcze szybciej pakują walizki i… żegnaj Gienia, świat się zmienia. Po prostu, jak już ktoś popróbował szynki, nie ma ochoty na okrągło jeść suchego chleba. Nie oszukujmy się, że ludzie wyjeżdżają do Niemiec, Anglii, czy innych krajów z jakichś wyższych pobudek. Jedzie się dla lepszej pracy, uczciwszej płacy i normalniejszego życia. To co jest aktualnie w Polsce osobiście uważam za polityczno-ekonomiczno-społeczną patologię. Póki co nie spotkałem tu jeszcze żadnego emigranta, który by uczciwie mówił, że przyjechał z miłości do tego kraju i jest gotów oddać za niego życie. W jakie słowa byśmy tego nie ubierali, to powiedzmy sobie szczerze, że kierowała nami jedna zasadnicza pobudka – polepszenie swojego losu. Wszystko inne, to przy okazji.
No ale miałem pisać o moim przyjeździe, więc to było tak…. Jak już wróciłem do Polski, to nie długo po tym zacząłem szukać pracy za granicą. Pod uwagę brałem dwa kraje – Anglię, z oczywistych powodów oraz Niemcy, bo uczyłem się wcześniej niemieckiego i wydawało mi się, że coś w tym języku umiem 🙂 Zacząłem wysyłać CV, przychodziły różne odpowiedzi. Wiele było ofert typu: „Dziękujemy, że się Pan z nami skontaktował. Mamy właśnie dla Pana zajebistą ofertę, będzie można zarobić 1500E/ m-c, tylko musi nam Pan podpisać, że przez rok będzie nam Pan płacił po 300E za znalezienie tej pracy. Opłata ta jest niezależna od tego jak długo będzie Pan pracował.” Wszystkie takie trafiały od razu do kosza.
Mieszkając w Niemczech i mając podstawową znajomość języka (troszkę więcej niż Kali jeść, Kali srać) pracę można znaleźć samemu w przeciągu tygodnia do dwóch. Nie jest to może szczyt marzeń i ambicji, ale zawsze na chleb ze smalcem będzie. Kiedyś jeszcze postaram się napisać, gdzie i jak taką pracę znaleźć. Niestety załatwiając pracę przez polskiego pośrednika trzeba liczyć się z koniecznością zapłaty za nią. Mi wreszcie udało się znaleźć ofertę, która wydawała się w miarę uczciwa – osoba polecająca pracę chciała niezbyt kosmiczną kwotę za pomoc w załatwieniu wszystkich formalności po przyjeździe do Niemiec. Wyglądało to na dość uczciwą propozycję, tym bardziej że można było zapłacić w ratach. Po krótkim namyśle napisałem, że jadę. Następnego dnia rano dostałem wiadomość, że sprawa jest pilna, i jak chcę tę pracę, to najlepiej będzie spotkać się w przeciągu 2-3 dni. Jeszcze tego samego dnia dostałem odpowiedź na ogłoszenie z Polski. Byłaby to praca w zawodzie, niedaleko domu. Pani powiedziała, że ma dla mnie czas, po jutrze rano i jeśli mi pasuje, to zaprasza. I masz tu babo placek – normalnie klęska urodzaju. Chwilę ponaradzałem się z moją kobietą. W tym czasie mieliśmy małe, dwu miesięczne dziecko, więc wyjazd za granicę, to trochę tak nie bardzo nam pasował.
Zadzwoniłem jeszcze raz do miłej Pani i zapytałem konkretnie o warunki finansowe, a ona mi na to, że nie jest upoważniona do udzielania takich informacji przez telefon. Ani prośbą, ani groźbą nie mogłem z niej wyciągnąć nawet przybliżonej kwoty. Więc jako osoba doświadczona propozycjami pracy za 800 PLN, oświadczyłem, że w zaistniałej sytuacji nie będziemy mogli się spotkać. Zakupiłem bilet, spakowałem walizki i następnego dnia przed południem ruszyłem w drogę. Taka szybka, męska decyzja. Ale z perspektywy czasu nie żałuję jej.